1023
Kwiateczek Matki Bożej [ 1 ]
Oryg.: brak. - Druk.: "Kalendarz Rycerza Niepokalanej" 2 (1926) 62-83.
Któż nie zna "Małej Tereni"? Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, ukryta za życia w klasztornym zaciszu, dziś zsyła z nieba "deszcz różany" dobrodziejstw w każdym zakątku ziemi. Jak wszyscy święci tak i ten "kwiatek Matki Bożej", jak sama siebie nazwała, wzrastał i doskonalił się w miłości ku Bogu pod przemożną opieką Niepokalanej Królowej nieba i ziemi. Oto jej wyznania z ważniejszych chwil życia.
W dzieciństwie Matka Boża przywraca jej zdrowie
"W chwilach gdy cierpienia były mniej dotkliwe, lubiłam się bawić splataniem wieńców dla Matki Najświętszej ze stokrotek i niezapominajek. Było to właśnie w maju, cała natura okryła się kwieciem wiosennym: sam tylko mały kwiateczek nikł i zdawał się więdnąć na zawsze! A miał jednak przy sobie słońce dobroczynne; tym słońcem była cudowna statua Królowej niebios. Często, bardzo często zwracał kwiateczek kielich swój więdniejący ku tej Gwieździe błogosławionej.
Pewnego dnia spostrzegłam, że ojciec wszedł do mego pokoju bardzo wzruszony, a zbliżywszy się do Maryni dał jej kilka sztuk złota i prosił z wyrazem niewymownego smutku, by pisała do Paryża o nowennę Mszy świętych w kościele Matki Boskiej Zwycięskiej, w celu uproszenia zdrowia dla jego biednej królewny. Ach, jak mnie rozczulił widok jego wiary i miłości! Jak byłabym chciała powstać i powiedzieć mu, żem już uzdrowiona! Niestety, moje pragnienie nie mogło zdziałać cudu, a potrzeba go było - i to wielkiego, by mi wrócić zdrowie! Tak, potrzeba było wielkiego cudu, i ten cud uczyniła Najśw[iętsza] Panna Zwycięska.
W niedzielę, przypadającą podczas nowenny, Marynia wyszła do ogrodu, zostawiając przy mnie Leoncię, która czytała przy oknie. Po pięciu minutach zaczęłam wołać naprzód cicho: «Maryniu, Maryniu!» Leoncia przyzwyczajona do moich jęków, nie zwróciła na mnie uwagi. Krzyknęłam więc głośno, a Marynia wróciła do mnie. Widziałam doskonale, że weszła; niestety, po raz pierwszy jej nie poznałam. Szukałam w koło siebie, spoglądając nieustannie w stronę ogrodu, i znów wołałam: «Maryniu, Maryniu!»
Trudno wypowiedzieć, jak męczącą była ta niewytłumaczona walka, a Marynia cierpiała pewno więcej jeszcze od biednej Tereni! Nareszcie po daremnych wysiłkach, by się dać poznać, odwróciła się do Leonci, szepnęła jej słówko i znikła blada i drżąca.
Po chwili Leoncia zaniosła mnie do okna; stamtąd widziałam Marynię w ogrodzie, ale jej nie poznałam; szła z wolna; wyciągając do mnie ręce i uśmiechając się, wołała czułym głosem: «Tereniu, moja maleńka Tereniu». - Gdy ta ostatnia próba nie lepiej się powiodła, ukochana moja siostra, płacząc, klękła w nogach mego łóżka, a zwracając się do Najświętszej Dziewicy, błagała Ją z gorącością matki, która prosi, która chce życia swego dziecka. Leoncia i Celinka za jej przykładem czyniły to samo; był to krzyk wiary, który przebił niebiosa.
Nie znajdując pomocy na ziemi i jakby umierając z boleści, zwróciłam się i ja do mojej Niebieskiej Matki, prosząc Ją z całego serca, by się wreszcie nade mną zlitowała.
Nagle statua się ożywiła. Dziewica Maryja stała się piękną, tak piękną, że nie mam wyrazów na oddanie tej piękności niebiańskiej. Oblicze jej tchnęło słodyczą, dobrocią, czułością niewypowiedzianą, ale do głębi duszy przejął mnie zwłaszcza Jej zachwycający uśmiech! Na ten widok znikły wszystkie moje utrapienia, łzy wytrysły mi z oczu i spłynęły spokojnie po licach.
Ach, były to łzy niczym nie zamąconej, niebiańskiej radości! Najświętsza Dziewica postąpiła ku mnie!... uśmiechnęła się do mnie!... O jakże jestem szczęśliwa! - pomyślałam - ale nikomu o tym nie powiem, bo moje szczęście zniknęłoby bezpowrotnie! Potem z największą łatwością spuściłam oczy i poznałam kochaną Marynię, która patrzyła na mnie z miłością; zdawało się, że jest bardzo wzruszona jakby przeczuciem wielkiej łaski, którą w tej chwili otrzymałam.
Jej to zaprawdę, jej wzruszającej modlitwie zawdzięczam niewysłowiony uśmiech Najświętszej Panny! Widząc wzrok mój, utkwiony w statuę, powiedziała sobie: «Terenia jest uzdrowiona». Istotnie, mały kwiateczek powracał do życia, jasny promień dobroczynnego słońca rozgrzał go i oswobodził na zawsze od srogiego wroga! Minęła dla niego ponura zima, ustały słoty i wichry; kwiat Matki Bożej wzmocnił się tak dalece, że w pięć lat później rozkwitł na żyznej niwie Karmelu".
Po Pierwszej Komunii św. oddaje się Najświętszej Pannie
"Po południu odmówiłam głośno w imieniu towarzyszek akt ofiarowania się Najświętszej Pannie. Zakonnice wybrały mnie prawdopodobnie dlatego, że od lat najmłodszych byłam pozbawiona ziemskiej matki. Całym sercem ofiarowałam się Najświętszej Pannie, prosząc, by czuwała nade mną. Zdaje mi się, że ta dobra Matka spoglądała z miłością na swój mały kwiateczek, że się do niego uśmiechała. Wspomniałam na Jej widzialny uśmiech, który mię niegdyś uzdrowił i wybawił; wiedziałam dobrze, co Jej zawdzięczam! Wszak Ona to dziś z rana złożyła w mym sercu swojego Jezusa, ów «kwiat polny i lilję padolną»" [ 2 ].
Matce Bożej powierza sprawę wstąpienia do klasztoru
"Wśród łez mówiłam mu (ojcu) o Karmelu, o pragnieniu wstąpienia tam niezadługo; wtedy i on zapłakał. Nic mi jednak nie powiedział takiego, co by mnie od powziętego zamiaru mogło odwieść; zwrócił mi tylko uwagę, że jestem zbyt młoda na powzięcie tak ważnego postanowienia; ale gdym nagliła, broniąc z zapałem swej sprawy, mój ukochany ojciec dał się wkrótce przekonać. Chodziliśmy długo po ogrodzie z sercem coraz swobodniejszym. Ojciec już nie płakał; mówił do mnie jak święty. Zbliżywszy się do muru niezbyt wysokiego, wskazał na małe kwiateczki, podobne do drobnych lilijek, urwał z nich jeden, i dając mi go, tłumaczył, z jakim staraniem Pan Bóg pozwolił mu rozwinąć się i przetrwać do dzisiaj. Zdało mi się, że słyszę własną historię, tak uderzające było podobieństwo między małymi kwiatkami, a małą Terenią. Przyjęłam kwiateczek ten jako relikwię; zauważyłam przy tym, że zrywając go, ojciec wyrwał go z korzeniem, nie uszkodziwszy go wcale; zdawało się, że przeznacza go do życia, ale w innej żyźniejszej ziemi. To samo drogi mój ojciec uczynił i dla mnie, pozwalając opuścić dla góry Karmelu słodką dolinę, w której przeżyłam lata dziecinne.
Przykleiłam kwiateczek na obrazku Matki Boskiej Zwycięskiej. Najświętsza Panna uśmiechała się do niego, a Dziecię Jezus, jakby trzymało go w rączce" [ 3 ].
W drodze do Rzymu zwiedza Paryż, lecz nic jej tam nie zajmuje, jak tylko Najświętsza Panna
"Ojciec pragnął, abyśmy w Paryżu zwiedziły, co najciekawsze. Dla mnie prócz Najśw[iętszej] Panny Zwycięskiej nic nie istniało! Nie umiem wypowiedzieć, czego i w jakim stopniu doznałam w Jej świątyni. Łaski, jakich mi udzieliła, porównać tylko mogę z łaskami, otrzymanymi przy Pierwszej Komunii św. Pokój i szczęście przepełniały me serce! Tam Matka Najświętsza dała mi do zrozumienia, że Ona to uśmiechnęła się wtedy do mnie i mnie uzdrowiła. Jakże gorąco Ją błagałam, by mnie ukryła pod cieniem swego dziewiczego płaszcza! Prosiłam Ją nadto o oddalenie ode mnie wszelkich okazji do grzechu" [ 4 ].
W ostatniej chorobie wyraża swą miłość ku Jezusowi i Maryi
"Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała najpierw na statuę cudownej Matki Bożej, którąśmy tam ustawiły. Niepodobna oddać tego wyrazu oczu. «Co widzisz?» - mówiła do niej jej siostra Maria, ta sama, która była świadkiem ekstazy w dziecięcych jej latach i zastępowała jej matkę. Teresa rzekła:
«Nigdy nie wydała mi się tak piękną!... ale dziś jest to statua: wtedy, przypominasz sobie, nie była to statua...»
Odtąd anielskie dziecię często w ten sam sposób doznawało pociechy. Pewnego wieczoru zawołała:
«O, jakże kocham Najświętszą Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Przedstawiają nam ją zwykle niedostępną i niedościgłą, a należałoby raczej okazać, jak jest łatwa do naśladowania. Jest Ona więcej Matką niż Królową! Mówiono mi, że Jej blask zaćmiewa wszystkich Świętych, jak słońce wschodzące swym blaskiem zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, czy to możliwe? Matka miałaby umniejszać chwałę dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; mam przekonanie, że Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba... Dziewica Maryja! jak prostym wydaje mi się Jej życie!»
Zapalając się coraz więcej, odtworzyła nam tak piękny i wdzięczny obraz życia Najśw[iętszej] Rodziny, że byłyśmy zdumione.
Czekało ją teraz nowe, bardzo bolesne doświadczenie. Od 16 sierpnia aż do 30 września, tj. do błogosławionego dnia, w którym na wieki połączyła się z Bogiem, z powodu ciągłych krwotoków nie mogła przyjmować św. Eucharystii. A któż goręcej pożądał Anielskiego Chleba nad tego ziemskiego anioła? Ileż to razy, nawet zeszłej zimy, po nocy wśród okropnych cierpień spędzonej, widziano ją o jutrzni biegnącą do Stołu Pańskiego. Myślała, że żaden trud, żadna ofiara nie jest za wielką, by dostąpić szczęścia połączenia się z Bogiem.
Zanim pozbawiona została tego niebieskiego pokarmu, Pan nasz nawiedzał ją często na łożu boleści. Szczególnie wzruszająca była jej Komunia św. 16 lipca w uroczystość Najśw[iętszej] Panny z Góry Karmelu. W nocy siostra Teresa ułożyła wierszyk, który miał być śpiewany nazajutrz przed Komunią św.:
Ty, który widząc nędzę mej nicości,
Zniżyć do duszy nie lękasz się wcale,
Wejdź w serce moje, Pamiątko miłości,
O Sakramencie! który czczę i chwalę.
Wejdź w serce moje, które Cię miłuje,
A gdy Twa dobroć w sercu mym zagości,
Spraw niech tę łaskę serce tak odczuje,
Abym umarła z nadmiaru miłości!
Nazajutrz rano krużganki klasztoru, kędy miał być niesiony Najśw[iętszy] Sakrament, pokryte były kwiatkami polnymi i listkami róż. Młody kapłan, który miał tego dnia właśnie odprawić pierwszą Mszę św. w naszej kaplicy, przyniósł Wiatyk św. naszej kochanej chorej.
A siostra Maria od Eucharystii wdzięcznym swym głosem, stosownie do jej życzenia, zaśpiewała:
Z miłości umrzeć, to słodkie męczarnie,
Do takich dusza z ochotą się garnie. -
Strójcie, Cheruby, liry na spotkanie,
Bo wnet się skończy me ziemskie wygnanie:
Abym z miłości ostatnie me tchnienie
Wydała; Jezu, spełnij to marzenie.
W kilka dni później stan małej ofiary Jezusowej pogorszył się tak, że 30 lipca przyjęła Ostatnie Namaszczenie. Cała promieniejąc szczęściem, mówiła:
«Drzwi mego ziemskiego więzienia są otwarte, jestem szczęśliwa, zwłaszcza od chwili, kiedy nasz Ojciec spowiednik zapewnił mnie, że dusza moja dzisiaj podobna jest do duszy dziecka po Chrzcie św.»
Mniemała zapewne, że lada chwila dusza jej odleci do nieba, tymczasem czekały ją jeszcze całe dwa miesiące męczeństwa.
«O Matko - prosiła raz - błagam, pozwól mi umrzeć. Pozwól ofiarować życie moje na tę intencję...»
A gdy to pozwolenie było jej odmówione, «a więc dobrze - dodała - wiem, że w tej chwili Pan Bóg potrzebuje maleńkiego grona winnego, a nikt Mu go dać nie chce; będzie zniewolony ukraść je... Niczego się nie dopraszam, byłoby to opuścić drogę zdawania się na wolę Bożą, proszę tylko Najśw[iętszą] Pannę, by przypomniała Panu Jezusowi nazwę Złodzieja, jaką sam sobie nadał w Ewangelii, niech więc nie zapomni mnie ukraść».
Pewnego dnia przyniesiono jej wiązkę dojrzałych kłosów: wybrała z nich jeden, tak pełen pięknych ziaren, że uginał się pod ciężarem; długo przypatrywała mu się w milczeniu, a następnie rzekła: «Matko, ten kłos jest obrazem mej duszy: Bóg napełnił mnie łaskami dla mego dobra i wielu innych... Chcę się zawsze uginać pod obfitością darów niebieskich, uznając, że wszystko pochodzi od Boga». I nie myliła się; tak dusza jej przepełniona była łaskami... i łatwo było poznać, że Duch Św. przez te usta niewinne własną głosił chwałę.
Czyż ten sam Duch prawdy nie podyktował już był wielkiej Teresie z Avila słów: «Dusze, które dochodzą do zjednoczenia z Bogiem, niech z uczuciem głębokiej pokory i świętej pewności siebie trwają w wielkim szacunku dla siebie samych, niech mają ustawicznie przed oczyma pamięć dobrodziejstw otrzymanych, nie myśląc, że to akt pokory nie uznawać łask Bożych. Czyż nie jest rzeczą jasną, że wierne wspominanie dobrodziejstw pomnaża miłość względem dobroczyńcy? Jakże ten, co nie zna bogactw, które rzeczywiście posiada, potrafi z nich korzystać lub innym hojnie udzielać?»
Nie pierwszy to raz mała Terenia z Lisieux wygłosiła słowa natchnione. - W kwietniu 1895 r., gdy całkiem jeszcze była zdrowa, uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i godnej wiary:
«Umrę niezadługo; nie mówię, że to się stanie za kilka miesięcy, ale za dwa, najdalej za trzy lata; to co się w duszy mojej dzieje, daje mi prawie pewność tego».
Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała ukryte ich myśli: «Oto mój sekret, mawiała: nie mówię wam nigdy niczego, zanim nie wezwę najpierw Matki Najśw[iętszej] i nie poproszę, by mi poddała to, co jest dla waszego dobra: i mnie samą dziwi nieraz to, o czym was pouczam. Po prostu czuję, że mówiąc nie mylę się, że Pan Jezus mówi do was przez usta moje».
Jedna z jej sióstr doznawała właśnie bolesnego strapienia, prawie zniechęcenia na myśl nieuniknionego, bliskiego rozłączenia się z nią. Wszedłszy raz potem do infirmerii i nie dając nic poznać po sobie, bardzo była zdziwiona, że ją świątobliwa chora przyjęła sucho i głosem poważnym powiedziała: «Nie wypada płakać, jak czynią ci, co nie mają nadziei».
Inna zakonnica, odwiedziwszy ją w infirmerii i oddając jej maleńką przysługę, pomyślała sobie: «Gdyby ten anioł powiedział mi: oddam ci to w niebie - jakżebym była szczęśliwa!» W tej samej chwili siostra Teresa, zwracając się ku niej, mówi: «Matko droga, oddam ci to w niebie!»
Ale najwięcej zadziwiającym jest, że zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla którego Bóg zesłał ją na świat. Zasłona przyszłości była odsłonięta przed nią i nieraz odkrywała nam jej tajemnice w przepowiedniach, z których wiele już się ziściło. «Nigdy nic innego nie dawałam Bogu jak miłość, mawiała, a On mi odda miłość za miłość - po śmierci spuszczać będę na ziemię deszcz różany!»
Jedna z sióstr mówiła jej raz o szczęściu w niebie. Przerwała jej: «Nie to mnie pociąga...» - «A co?» - zapytała.
«Miłość. Kochać, być kochaną, i powracać na ziemię, by szerzyć miłość dla najwyższej Miłości».
Pewnego wieczora przyjęła matkę Agnieszkę od Jezusa z wyrazem szczególnego rozradowania:
«Moja Matko, jakiś oddźwięk dalekiej muzyki zaleciał mnie, myślałam, że wkrótce usłyszę niezrównane pienia anielskie. Ale ta nadzieja cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą odbierać będę i nawzajem oddawać.»
Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się po śmierci, posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga; takiej miłości, jaką ja Go miłuję... nauczanie ludzi mojej maleńkiej drogi. Przebywając w niebie, będę czyniła dobrze na ziemi. Nie jest to przecież niepodobnym, skoro i aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad nami. Nie, nie spocznę do końca świata! Dopiero kiedy anioł zawoła: "Czas już przeminął!" - wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, gdy liczba wybranych będzie wypełniona (Ap 10,6).
- Jakiejże to maleńkiej drogi chcesz nauczać?
- Matko, drogi dziecięctwa duchowego, czyli drogi ufności i zupełnego zdania się na wolę Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że tu na ziemi jedno tylko czynić należy: "Rzucać pod stopy Pana Jezusa kwiateczki małych ofiar, ujmować go pieszczotami! W taki sposób Go ujęłam i dlatego właśnie tak dobrego doznałam przyjęcia".
- Jeżelibym moją drożyną miłości wprowadziła was w błąd - mówiła do nowicjuszek - nie bójcie się, nie zostawię was długo na błędnej drodze. Ukażę się wam co prędzej i ostrzegę was, byście chwyciły się innej drogi, ale jeżeli nie powrócę, wierzcie w prawdziwość słów moich; ufność w Bogu, tak wszechmocnym a tak miłosiernym, nie jest nigdy za wielką; tyle od Niego otrzymujemy, ile się spodziewamy!...
W wigilię święta Matki Bożej z góry Karmel jedna z nowicjuszek mówi jej: «Gdybyś, siostro najmilsza, umarła jutro po Komunii św., byłaby to śmierć tak śliczna, iż zdaje mi się odjęłaby mi boleści i całkiem pocieszyła...»
Teresa odpowiedziała żywo: «Umrzeć po Komunii w wielkie święto! Nie, tak nie będzie: maleńkie duszyczki nie mogłyby tego naśladować. W mojej drożynie są tylko rzeczy zwyczajne; trzeba, by małe duszyczki mogły czynić wszystko co ja czynię».
Często przynoszono jej świeże róże. Lubiła obrywać listki, okrywać nimi swój krucyfiks, każdym listeczkiem pieszcząc Rany Zbawiciela. Raz gdy kilka listków upadło na ziemię: «Pozbieraj je, matko - rzekła - będziesz mogła później robić nimi przyjemność». (I rzeczywiście listki te posłużyły nie tylko do robienia przyjemności, ale stały się narzędziem cudów).
Mówiła jeszcze do matki: «W niebie otrzymam dużo łask dla tych, którzy mi dobrze czynili. Dla ciebie tyle, że nie wszystkie będą ci potrzebne, dużo z nich będzie tylko dla twej radości».
Jedna z zakonnic powątpiewała o jej cierpliwości. Odwiedzając ją raz, spostrzegła na jej obliczu wyraz niebiańskiej radości i zapragnęła wiedzieć, jaki jest tego powód. «Bo czuję straszny ból, odpowiedziała Teresa; usiłowałam zawsze kochać cierpienie i chętnie je przyjmować».
«Co się stało, że od samego rana tak jesteś wesoła? - zapytała innym razem matka Agnieszka.»
- Doznawałam małych przykrości; nic mi tak nie sprawia małych radości, jak małe przykrości.
A innym razem:
«Miałaś dziś zapewne wiele nieprzyjemności?»
- Tak, ale kiedy je lubię! - lubię wszystko, co Bóg daje.
- To straszne, ile ty cierpisz?
- Nie, to nie straszne, czyż mała ofiara miłości mogłaby uważać strasznym to, co jej Oblubieniec przysyła? On mi daje na każdą chwilę tyle, ile znieść mogę, nie więcej; a jeżeli za chwilę zwiększa me cierpienie, to zwiększa również siłę.
Mimo to nie mogłabym Go nigdy prosić o większe cierpienia, bo jestem za małą; wtenczas stałyby się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym sama je znosić, a ja nigdy nie umiałam nic czynić sama.
Tak przemawiała na łożu śmiertelnym ta dziewica roztropna i mądra, której lampka życia, pełna zawsze oliwy cnót, jasnym płomieniem się dopalała.
Jeżeli Duch Św. mówi nam w Księdze Przypowieści: «Nauka męża po cierpliwości bywa poznana: a cześć jego jest, mijać nieprawość» [...], to te, które ją słyszały, mogą wierzyć jej nauce teraz, gdy dowiodła jej cierpliwością niewzruszoną.
Lekarz za każdą wizytą wyrażał podziw: «Gdyby siostry wiedziały, ile ona wytrzymuje. Nie widziałem nigdy, żeby kto cierpiał z takim wyrazem nadnaturalnej radości. To anioł». A gdyśmy ubolewały na myśl stracenia takiego skarbu, rzekł: «Ja nie zdołam jej uleczyć, to dusza stworzona nie dla ziemi». Widząc jej wielkie osłabienie, nakazał jej napój wzmacniający. Teresę zasmuciło to zrazu przez wzgląd na koszta, potem rzekła do nas:
«Nie martwi mnie już używanie kosztownych lekarstw, czytałam bowiem, że św. Gertruda cieszyła się z tego, wiedząc, że to wszystko wyjdzie na korzyść dobroczyńców naszych, gdyż Pan Jezus powiedział: "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili".»
Przekonana jestem, że lekarstwa są dla mnie bezskuteczne - dodała - ale uczyniłam układ z Panem Jezusem, by obrócił to na pożytek biednych misjonarzy, którzy nie mają czasu ani możności leczyć się.
Wzruszony widocznie uprzejmością swej Oblubieniczki Pan Jezus, który nie daje się przewyższyć we wspaniałomyślności, otaczał ją także tym, co jej przyjemność sprawić mogło: to raz rodzina przysłała jej wiązanki kwiatów, to znów ptaszek przylatywał do niej, trzepocąc skrzydełkami, biegał po jej łóżku, przypatrując się jej przyjaźnie, jakby dobrej znajomej.
«Matko moja, mawiała wtedy, wzruszona jestem do głębi dobrocią Boga; na zewnątrz obsypuje mnie pociechami, a jednak pogrążona jestem w najgłębszych ciemnościach! Cierpię bardzo... o tak, bardzo! ale mimo to, pokój zadziwiający panuje w mej duszy; wszystkie życzenia moje zostały spełnione... ufam też bez miary».
W jakiś czas potem opowiadała wzruszające zdarzenie:
«Wieczorem, w godzinie milczenia zakonnego, siostra infirmerka położyła mi u nóg bańkę z wodą gorącą, a na płuca jodyny.»
Gorączka mnie trawiła, a pragnienie pożerało; nie mogłam powstrzymać się, by nie uskarżyć się Panu Jezusowi: "Mój Jezu, widzisz, goreję - a jeszcze dodają mi ognia. O, gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć z pół szklanki wody, jakżeby mi to ulżyło. Jezu mój, dziecko bardzo spragnione! Ale cieszy się, że mu zbywa na tym, co konieczne, bo Tobie może być podobniejsze i przyczynić się do zbawienia dusz".
Infirmerka wyszła i miała już nie wrócić aż nazajutrz rano, gdy ku wielkiemu memu zdziwieniu za kilka minut znów przyszła do mnie, niosąc napój orzeźwiający. "Siostro Tereso! W tej chwili przyszło mi na myśl - rzekła do mnie - że może masz pragnienie, postanowiłam odtąd przynosić ci co wieczór napój". Popatrzyłam na nią zdumiona, a gdym sama została, zalałam się łzami. O jak dobry jest Pan Jezus, jak łatwo wzruszyć Jego Serce.
W dniu szóstym września doznała jednej z tych łask Serca Jezusowego, które największą sprawiły jej radość: mianowicie, dnia tego otrzymałyśmy w sposób prawdziwie opatrznościowy relikwie czcigodnego Teofana V. Siostra Teresa kilka razy objawiła już była życzenie posiadania czegoś, co należało do jej błogosławionego przyjaciela; ale widząc, że na to życzenie nie zważano, nie wspominała już o tym. To też wzruszenie jej było wielkie, gdy matka przełożona wręczyła jej cenny przedmiot; obsypała go pocałunkami i nie chciała się z nim rozłączyć.
Skądże ta jej miłość do tego anielskiego misjonarza? Zwierzyła się z tego ukochanym siostrom swoim we wzruszającej rozmowie:
«Teofan Vénard jest maleńki Święty, życie jego zupełnie zwyczajne. Miłował bardzo Niepokalaną Dziewicę, kochał bardzo swoją rodzinę».
Kładąc nacisk na ostatnie słowa, mówiła: «Ja też kocham bardzo moją rodzinę! Nie rozumiem Świętych, którzy nie kochają swej rodziny!... Na pamiątkę pożegnalną przepisałam wam niektóre ustępy z ostatnich jego listów, pisanych do rodziców; są to moje myśli, dusza moja podobna do jego duszy».
Podajemy tu ten list, który, zdawałoby się, wyszedł spod pióra i serca naszego anioła:
«Nie znajduję na świecie nic, co by mnie uszczęśliwiło; serce moje zbyt wielkie, to co zowią szczęściem na ziemi, nie może go zapełnić. Myśl moja wzlata ku wieczności! Serce spokojne, jak cicha powierzchnia jeziora, lub jak niebo pogodne... Nie żałuję życia doczesnego, pragnę wiecznego.
Niebawem dusza moja opuści tę ziemię, walki dokona, skończy się czas wygnania. Idę do nieba, wnijdę do mieszkania wybranych podziwiać piękności, których oko ludzkie nie widziało, słyszeć pienia, jakich ucho nie słyszało, cieszyć się szczęściem, którego serce nigdy nie zakosztowało... Zbliża się dla mnie godzina, przez nas wszystkie upragniona! Zaprawdę, Pan Bóg wybiera maluczkich, by zawstydzić wielkich tego świata. Nie polegam na mych własnych siłach, ale na mocy Tego, który na krzyżu pokonał potęgę piekła.
Jestem kwiatem wiosennym, a Pan ogrodu zrywa go dla swej przyjemności. Wszystkie jesteśmy kwiatami, zasadzonymi na tej ziemi: Pan zrywa je w swoim czasie, jedne wcześniej, drugie później...
Po krótkiej pielgrzymce odchodzę pierwsza; niezadługo spotkamy się w niebie i cieszyć się będziemy prawdziwym szczęściem.
Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus».
Zapożyczyła te słowa od świątobliwego męczennika Teofana Vénarda.
Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co się mówiło podczas rekreacji o odpowiedzialności przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te piękne słowa:
«Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z nadzwyczajną łagodnością. "Mały otrzyma miłosierdzie", mówi Pan (Mdr 6,6). A małym można pozostać przy najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że "Powstał Bóg na sąd, aby wybawił wszystkie ciche ziemi" (Ps 76,10); nie mówi, by sądził, ale by wybawił».
Tymczasem fala jej cierpienia wznosiła się coraz wyżej. Osłabienie stało się tak wielkie, że chora nie była w możności uczynić najmniejszego poruszenia bez obcej pomocy.
Słuchanie mówiących, chociażby przyciszonym głosem, sprawiało jej przykrość i cierpienie; gorączka i duszność nie pozwalały jej wymówić nawet słowa bez wielkiego zmęczenia. W tym jednak stanie uśmiech nie ustępował z jej ust. Jeżeli się kiedy czoło jej zasępiło, to z obawy, by siostrom zakonnym nie przysporzyć przykrości. Aż do dnia przed śmiercią chciała pozostawać sama w nocy. Infirmerka jednak często ją nawiedzała, wbrew jej naleganiom. Raz zastała ją ze złożonymi rękoma, i oczyma, ku niebu wzniesionymi.
«Co czynisz, najmilsza siostro? - zapytała ją - możebyś próbowała zasnąć?»
- Nie mogę, cierpię bardzo, więc modlę się...
- A co mówisz Panu Jezusowi?
- Nic Mu nie mówię, kocham Go!.
«O, jaki Bóg dobry!... - woła niekiedy. - Tak, musi być bardzo dobry, skoro daje mi siłę do zniesienia wszystkiego, co cierpię».
Raz rzekła do matki przełożonej: «Matko, chciałabym ci wyjawić stan mej duszy; ale nie mogę, jestem w tej chwili zbyt wzruszona».
Wieczorem wręczyła matce bilecik, na którym skreśliła ołówkiem drżącą ręką następujące słowa: «O mój Boże, jak dobry jesteś dla małej ofiary Twej miłości miłosiernej! Teraz do udręczeń dusznych dołączasz nawet cierpienia ciała, teraz nawet nie mogę powiedzieć: "Otoczyły mnie cienie śmierci" (Ps 18,5). Ale z uczuciem wdzięczności wołam: ’Bo choćbym też chodził wpośród cienia śmierci, nie będę się bał złego, bowiemeś Ty ze mną. Panie’».
«Niektóre siostry myślą, że boisz się śmierci» - rzekła mateczka.
- «Łatwo to stać się może; nie opieram się nigdy na własnych myślach moich; wiem jak słaba jestem; ale chcę cieszyć się uczuciem, jakie mi Bóg teraz daje; zawsze będzie czas znosić przeciwności.»
Ojciec spowiednik pytał mnie, czy chętnie czynię ofiarę z życia. Odpowiedziałam mu: "Ojcze zdaje mi się, że ofiary potrzeba na to, by żyć. Nadzieja śmierci radość mi sprawia". Nie smuć się tym, matko, jeżeli przy śmierci wiele cierpieć będę i nie okażę szczęścia. Wszak Pan Jezus umarł jako Ofiara miłości, a jakież było Jego konanie!
W wigilię śmierci 29 września o dziewiątej wieczór siostry Teresa i Genowefa (Celinka) usłyszały obie bardzo wyraźnie szum skrzydeł w ogrodzie i wkrótce gołębica - przyleciawszy nie wiadomo skąd - siadła gruchając na brzegu okna. Kilka minut później uniosła się w przestworza.
Obie siostry były wzruszone, przypominając sobie słowa pieśni: «Dał się słyszeć śpiew gołębicy, ostań, ukochana gołąbko moja, i chodź, zima minęła» [por. Pnp 2,10-12].
Na koniec zaświtała dla słodkiej naszej ofiary jutrzenka dnia wiecznego! Z rana 30 września, mówiąc o ostatniej nocy wygnania, rzekła nam, spojrzawszy na figurę Matki Boskiej:
«Modliłam się do Niej... o, tak gorąco; ale to było czyste konanie, bez promyka pociechy.»
Powietrza ziemi mi brak, kiedyż je będę miała z nieba?
O pół do trzeciej po południu podniosła się na łóżku, czego od kilku tygodni o własnej sile uczynić nie mogła, i zawołała:
«Matko, kielich pełen po same brzegi! Nie myślałam nigdy, aby można tyle cierpieć... To chyba wina mojej niezmiernej żądzy ratowania dusz...»
A po chwili dodała:
«Wszystko, co napisałam o swym pragnieniu cierpienia, szczerą jest prawdą! Nie żałuję, że oddałam się na ofiarę miłości».
I po kilka razy powtórzyła te same słowa.
«O matko - rzekła mi jeszcze - przygotuj mnie na śmierć dobrą».
Wtedy dodawałam jej odwagi, mówiąc: «Dziecko drogie, gotowa jesteś stanąć przed Panem, albowiem rozumiałaś cnotę pokory».
A ona sama oddała sobie to piękne świadectwo:
«O tak, czuję, że dusza moja szukała zawsze tylko prawdy... pokory serca!»
O pół do piątej rozpoczęło się konanie. Zgromadzenie zebrało się u łoża umierającej, a ona jeszcze wdzięcznym powitała nas uśmiechem, po czym już cała zatopiła się w miłości Bożej; trzymając krucyfiks w słabnących rękach, rozpoczęła ostateczną walkę. Twarz jej zraszał pot obfity; drżała na całym ciele. Ale jako żeglarz o krok od portu nie traci nadziei nawet pośród najsroższej nawałnicy, tak samo ta dusza wierząca, mając tuż przed sobą wieczną przystań, żeglowała odważnie, aby do niej dopłynąć.
Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł Pański, spojrzała z niewysłowioną miłością na wizerunek Matki Niepokalanej. I w tej to właśnie chwili słusznie mogła zawołać do Królowej niebios:
«Ty, któraś się do mnie uśmiechnąć raczyła
W poranku mego rozwicia,
Pójdź uśmiechnij się jeszcze, Matko moja miła.
Bo zbliża się wieczór życia...»
O siódmej, gdy stan naszej małej męczennicy był zawsze jednaki, Zgromadzenie oddaliło się. Wtedy zapytała:
«Matko, czy to jeszcze nie konanie? Czy jeszcze nie umrę?...»
- Tak, drogie dziecko, to już konanie, ale Pan może je przedłużyć.
Wtedy głosem słodkim, choć pełnym żałości, wyrzekła: «Dobrze... dobrze... nie chciałabym mniej cierpieć!» A potem, spoglądając na krucyfiks: «O... jakże kocham Boga... kocham Cię...» To były jej słowa ostatnie. Zaledwie je wyrzekła, gdy ku wielkiemu naszemu zdziwieniu opadła na poduszki, głowę przechyliła na prawo, jak malują owe dziewice bohaterskie, ofiarujące się same pod miecz męczeński; a raczej jako ofiara, czekająca na strzałę miłości, która śmierć jej zada.
Siostry powróciły co prędzej, i odmawiałyśmy głośno modlitwy przy konających, gdy nagle otworzyła oczy, jakby zbudzona głosem tajemniczym, utkwiła je, pełne zachwytu i niebiańskiego spokoju nieco ponad figurą Matki Boskiej. Patrzała tak przez czas jednego Wierzę w Boga - potem dusza jej błogosławiona stała się istotnie zdobyczą Orła niebieskiego - uleciała do nieba" [ 5 ].
[O. Maksymilian M-a Kolbe]