951
Wspomnienie październikowe
Oryg.: brak. - Druk.: RN 2 (1923) 145-148.
Było to w roku 1917. Jesienne słońce wcześnie dobiegło do horyzontu, a Rzym pogrążał się coraz bardziej w okalających ciemnościach, broniąc się przed nimi setkami i tysiącami zaświecanych lamp.
W Kolegium Międzynarodowym OO. Franciszkanów, do jednej z cel prawie chyłkiem wsuwają się młodzi zakonnicy. Wszedł siódmy - już wszyscy. Klucz w drzwiach przekręcono, a gromadka otoczyła podłużny stół, u którego szczytu na podwyższeniu widniała piękna figurka Niepokalanej pomiędzy dwoma gorejącymi świecami. Po modlitwie wstępnej przeczytano list o. Aleksandra Basile, spowiednika Ojca św., w którym tenże oświadcza, że sprawę Milicji Niepokalanej przedstawi Namiestnikowi Chrystusowemu. Potem projekt "programu": cel, środki, warunki. Nad każdym z tych punktów dyskusja, wreszcie rezolucja przez głosowanie. Długo tak radzą, a na twarzach wszystkich odbija się spokój, ufność i miłość gotowa do ofiar dla zbawienia dusz przez Niepokalaną, a zarazem troska o dobre postawienie sprawy. Trzech z nich to młodzi księża: jeden Rumun [ 2 ], drugi Włoch [ 3 ], a trzeci urodzony wprawdzie i wychowany w rumuńskim mieście Gałaczu, ale z ojca Polaka a matki Rusinki - to o. Antoni Maria Głowiński.
Inni są klerykami jeszcze, mniej lub więcej zbliżonymi do uroczystego dnia kapłańskich święceń. I właśnie w celi jednego z nich odbywało się, za pozwoleniem przełożonych, to pierwsze posiedzenie Milicji. Kleryk ten - to Antoni M[ari]a Mansi. Urodzony w Londynie, ale z włoskich rodziców, zdolny poeta, muzyk, dobrze władał językiem nie tylko ojczystym, ale i angielskim, francuskim, klasyczną łaciną. Przede wszystkim zaś był wzorowym zakonnikiem.
Działo się to dnia 16 października.
* * *
Minął rok. Byłem wówczas na wakacjach w górach Umbrii u biskupa [ 4 ] z Amelii. O. Antoni Głowiński jeszcze przygotowywał się do ostatnich egzaminów dla doktoratu z teologii. Gdy je pozdawał, wysłano go do Ojczyzny św. Franciszka, Asyżu, na wytchnienie, przed ostatecznym powrotem do Rumunii. Po drodze wstąpił do Amelii. Był tam krótko, ale nie zapomnę tej prostoty, tej czystości i piękności duszy, która widniała mu na obliczu.
Za miesiąc - wiadomość: "O. Antoni odwiedzając jeńców Rumunów (z Transylwanii) zaraził się hiszpanką; w wysokiej już gorączce położył się, gorzej mu i już obecnie otrzymał Ostatnie Sakramenty". Wkrótce potem boleśniejsza jeszcze wieść... "umarł".
... Ale śmiercią świątobliwego. Nie tylko na tej ziemi dłużej pozostać nie pragnął, lecz nawet, gdy w ostatnich swoich dniach po Komunii św. zasnął, a następnie się obudził, rzekł:
- O jak mi przykro, żem się jeszcze zbudził na tej ziemi.
- Czemu? - go zapytano.
- Bo miałem nadzieję, że zbudzę się w niebie.
I nie bezpodstawna była ta nadzieja, boć w rodzinnym jeszcze mieście nazywano go powszechnie "świętym młodzieńcem". Rodzona jego siostra, a obecnie zakonnica u Sióstr "Naszej Pani z Syjonu", tak o nim pisze: "Nie zapomnę nigdy tego chodzenia do kościoła na Mszę św. o 7.30 podczas szkolnych wakacji. Przez drogę ścisłe milczenie, bo pierwsze słowo miało być dla dobrego Boga. Po Mszy św. i dziękczynieniu (a do Komunii św. chodził, o ile tylko mógł, codziennie) wracaliśmy: mama, brat i ja, rozmawiając o świętych myślach, które nam się nasunęły w kościele. Ojciec później był pozyskany, lecz z początku zabraniał nam czytać Żywotów Świętych, by czasem mój brat nie wstąpił do klasztoru". A dalej pisze: "Idąc do liceum, mój drogi brat odmawiał różaniec. Ile modlitw, aktów strzelistych, duchownych komunii i umartwień co dzień dokonywał, mogłam sobie wyobrażać z tego, jak mnie czynić polecał".
Przepowiedział też, kiedy umrze. Gdy go spytano, skąd o tym wie, odrzekł: "Anioł Stróż mi powiedział". I rzeczywiście wtedy umarł, a było to w roku 1918 około godz[iny] 9 wieczór dnia 18 października.
* * *
Hiszpanka szalała coraz bardziej. Wróciłem do Rzymu. Na wstępie do kolegium dowiaduję się, że kleryk Antoni M[ari]a Mansi ciężko na hiszpankę zapadł. Mimo ogólnego zakazu uczęszczania do chorych z obawy zarażenia się, otrzymałem pozwolenie, by go odwiedzać.
Lekarz nadziei już nie robił, śmierć szybkim krokiem się zbliżała. Rektor kolegium o. Stefan Ignudi, nie zważając na zaraźliwość choroby, przebywał u łoża chorego. Br. Antoni zaś wykorzystywał tę okoliczność, by tym więcej zebrać aktów posłuszeństwa. I tak między innymi prosił o pozwolenie, by mógł zaśpiewać pieśń do Matki Najświętszej, a otrzymawszy je, mimo osłabienia, począł śpiewać cudną pieśń po włosku: "Jesteś czystą, jesteś dobrą, jesteś piękną o Maryjo; każda dusza wie, że słodszej Matki nie ma na świecie". - Przeglądając potem jego pisma, znaleźliśmy wiersz, który on ułożył ku czci bł. Bonawentury z Potenzy, franciszkanina; w nim zaś zwrotkę: "Niech nam będzie dane umierając ze śpiewem Zdrowaś Maryjo wzlecieć z Tobą do nieba". I - dane mu było.
W niczym nie wyróżniał się od innych, tylko tym, że ściśle zachowywał wszelkie przepisy i wszystko, chociaż zwyczajne, czynił dobrze. Jaka zaś w głębi była jego dusza, niech nam odsłoni choćby notatka pod datą 27 września 1915 roku.
Powoływano wówczas do wojska, a rząd pod wpływem masonerii, gwałcąc elementarne pojęcia o zadaniu osób Bogu poświęconych, brał i kleryków pod karabin. Tak więc przed wyjazdem do rodziców na pożegnanie i do przeglądu wojskowego pisze on w zeszyciku, który znaleźliśmy po jego śmierci: "I oto, o Jezu, w Twoich zamiarach dojrzała godzina i dla mnie... Mam jechać... Z pewnością Ty tego chcesz, albo przynajmniej dozwalasz... Jest także zgodne z życzeniem Twego ojcowskiego Serca, bym w tej niepewnej dla mnie godzinie, pojechał wyrazić moim rodzicom wdzięczność i miłość. Dobrze. Ale... co się stanie ze mną? Cóż pocznę ja, o Jezu, rozbita łódeczka w pełnym zasadzek morzu zajęć światowych?
- Ach, o dobry Ojcze, o Przyjacielu wierny, oto pierwsza rzecz, o którą Cię proszę. Jeśli mam znieść tę próbę, niech nie padnę pod nią, lecz sercem wzlatuję zawsze do Ciebie, Miłośniku Boży, Oblubieńcze duszy mojej. Wyrzekłem się świata; niech on więc, o Jezu, mnie nie skala, niech nie stanie się nigdy panem mego serca, moich uczuć, moich myśli, mojej woli. - Powrócę ja, o Panie, by śpiewać z tyloma ukochanymi współbraćmi Twoją chwałę u Twych ołtarzy? Podejmę znowu prędko słodkie zajęcie nauki; środek najświętszy i konieczny, by zostać Twoim gorliwym kapłanem? Powrócę ja, i będę zapisywał na tym papierze pociechy mej duszy, moje postępy duchowne, moje upadki?... Nie wiem. To tylko Ci mówię: Tyś tak chciał, a ja idę pełnić Twoją najświętszą wolę. I oświadczam, że Wolę tę pragnę zawsze wypełniać. Być może, o Panie, i nie wątpię o tym, że moja natura będzie się zżymać, buntować, a nawet odmawiać posłuszeństwa, lecz Ty spoglądaj na moją stałą intencję; słabego - wzmocnij, chwiejącemu - przybądź z pomocą i wesprzyj, upadłemu - przebacz i podźwignij.
Co zaś do przyczyny, która mnie odrywa od skromnej celki, nie wiem, o Panie, co powiedzieć, co wybrać, o co prosić; czy o uwolnienie od tego ciężaru (a mam niezachwianą ufność, że uczynić to możesz), czy iść wprost na jego spotkanie. Lepiej więc, zwrócę się do Ciebie: Ty znasz mą naturę, moje zdolności, mą siłę, to trochę, czym rozporządzam. Ach! błagam Cię, o dobry Ojcze, zajmij się sam tą sprawą i gdzie chcesz, tam mnie umieść. Mam być żołnierzem? To wtedy, w tych okropnych niebezpieczeństwach duszy, daj, bym i w tym stanie mógł spełnić piękną misję, do której mnie powołałeś, bym niósł duszom ulgę przez uczynki miłosierdzia i dał im szczęście stając się przewodnikiem wielu, wielu dusz, by je wszystkie do Ciebie doprowadzić. Chcesz, bym powrócił i oblókł niezadługo znowu drogi habit zakonny? O! niech przyjdzie ta godzina błogosławiona, a ja niech Ci będę za to wdzięczny życiem gorliwszym, bardziej jeszcze miłującym przepisy zakonne, posłuszeństwo i to drogie bratnie współżycie. - Jednym słowem, o Jezu, oświadczam, że od tech chwili chcę wszystko przyjąć z Twoich najświętszych rąk, życie albo śmierć, radość albo smutek; oświadczam jeszcze, że chcę być zawsze Twoim najwierniejszym miłośnikiem, pomny na śluby zakonne, które mnie z Tobą słodko związały i synem najczulszym Twojej drogiej Matki, w której miłosierne ręce mam nadzieję wyzionąć mego ducha, aż mnie nie weźmiesz do siebie, bym się cieszył z Tobą na wieki w niebie. Tak niech się stanie, o Jezu. - Niech żyje Jezus i niech żyje Maryja".
I z pieśnią do Maryi na ustach wyzionął w Jej ręce ducha w roku 1918 dnia 31 października.
Rycerz Niepokalanej