1182

[Objawienie w Lourdes]

Oryg.: ms AN. Dziewięć kart jednostr. zapis.

[Niepokalanów, 5-20 VIII 1940] [ 1 ]

Przedmowa (Geneza mej książki) [ 2 ]

W epoce objawień w Lourdes byłem urzędnikiem administracyjnym od podatków pośrednich (ubocznych). Na pierwsze wiadomości z groty Massabielle pozostałem całkiem obojętny. Uważałem je za zwykłe baśnie niegodne nawet, abym się nimi zajmował. Tymczasem poruszenie wśród ludu wzrastało z dnia na dzień i że tak powiem z godziny na godzinę. Mieszkańcy Lourdes, szczególnie niewiasty, zgromadzały się tłumnie przy skałach massabielskich i opowiadały następnie swoje wrażenia z entuzjazmem, który wprost był przepojony szałem. Wiara naiwna i egzaltacja tych zacnych ludzi wzbudzały we mnie litość, bawiły mnie i obracałem je w uśmiech. I tak aż do dnia objawienia siódmego nie przeprowadzałem w tym kierunku najmniejszych śledztw ani też jakichkolwiek dochodzeń.

Ów dzień, o niezapomniane wspomnienie! Niepokalana Dziewica w jakiś niewytłumaczony sposób, w którym rozpoznałem dzisiaj Jej niewymowną czułość, pociągnęła mnie do siebie, wzięła mnie za rękę i jako matka troskliwa, która skierowuje na drogę swoje dziecko zbłąkane, zaprowadziła mię do groty. Tam, zobaczyłem Bernadetkę w blasku nadziemskich radości, pogrążoną w ekstazie!...

Była to scena niebiańska, nie dająca się ani opisać, ani opowiedzieć.... Zwyciężony i oszołomiony rzeczywistością, zgiąłem klano i podszedłem do owej tajemniczej niebiańskiej Pani, której obecność odczułem. Był to pierwszy hołd mej wiary.

W mgnieniu oka wszystkie moje uprzedzenia znikły, nie tylko już nie wątpiłem więcej, lecz błyskawicznie jakaś siła tajemnicza pociągnęła mię niezwalczenie do groty. Przybywszy pod tę błogosławioną skałę, wmieszałem się w tłum i wraz z nim manifestowałem swój podziw i swą wiarę. Kiedy obowiązki mego zawodu kazały mi opuścić Lourdes, wówczas z tego, co się tu działo z dnia na dzień, moja siostra - siostra ukochana, która żyła blisko mnie, i która na wydarzenia w grocie massabielskiej zapatrywała się z punktu widzenia całkiem religijnego, dawała mi sprawozdanie wieczorem, po moim powrocie do Lourdes, z tego, co w ciągu dnia zobaczyła i usłyszała. I tak wszystkie nasze obserwacje gromadziliśmy wspólnie.

Ja, by z czasem nie uronić najmniejszego szczegółu, zapisywałem wypadki chronologicznie, tak że pod koniec piętnastego objawienia się Niepokalanej mieliśmy już pokaźny skarb notatek, luźnych wprawdzie, lecz autentycznych i pewnych, do których przypisywaliśmy wielką wagę.

Fakty, że jakkolwiek przez nas osobiście stwierdzone, nie dały nam jednak znajomości całokształtu cudownych wydarzeń w Massabielle. Oprócz opowiadania młodej jasnowidzącej, o której słyszałem u komisarza policji (o którym później będzie mowa), ja prawie nic nie wiedziałem o pierwszych sześciu objawieniach. A ponieważ moje notatki były niekompletne, starałem się je więc co prędzej uzupełnić. Napotykałem jeszcze pewne trudności. Ale wnet okoliczność nieoczekiwanie uspokoiła moje troski i posłużyła mi wybornie do uskutecznienia mego zamiaru. Mianowicie po ekstazach Bernadetka często przychodziła do mojej siostry; była ona naszą małą domową przyjaciółką. Miałem więc na tyle czasu, by wypytać ją o wydarzeniach w Massabielle. Prosiliśmy Bernadetkę o wszystkie możliwe wyjaśnienia i to jak najściślejsze i najszczegółowsze. I ta droga dziecina opowiadała nam wszystko z naturalną swobodą i prostotą, na jakie tylko ona sama potrafiła się zdobyć. W ten sposób wybrałem spomiędzy tysiąca różnych rzeczy, szczegóły wzruszające z jej pierwszych widzeń z Królową nieba".

"Pierwsze objawienie" (czwartek 11 lutego 1858) [ 3 ]

Pierwsze obajwienie, o którym już mówiłem, miało miejsce w tłusty czwartek, 11 lutego 1859 r. około pół do pierwszej z południa. Lecz zatrzymuję się w tej chwili, by posłuchać opowiadania jasnowidzącej. Słyszałem je dziesięć razy, sto razy być może z ust małej ekstatyczki. Sądzę, że można je odtworzyć w jego czułej i naiwnej prostocie. Postaram się więc oddać prawie słowo w słowo z narzecza pirenejskiego, jedynego języka, jaki Bernadetka znała.

«W tłusty czwartek było zimno i czas był ponury. Pora obiadowa. Moja mama nam powiedziała, że już nie ma drzewa w domu i była tym zmartwiona. Moja siostra Toinette [ 4 ] (Antosia) i ja, aby zrobić przyjemność mej mamusi, ofiarowałyśmy się pójść nazbierać suchych gałęzi na brzegu rzeki. Matka nam odpowiedziała, że nie, ponieważ pogoda była niezbyt dobra i mogłybyśmy się narazić na wpadnięcie do Gawy. Joanna Abadie, nasza sąsiadka a zarazem przyjaciółka, która pilnowała swojego braciszka, a która miała chęć pójść z nami, pobiegła do domu i za chwilę powróciła mówiąc nam, że ma pozwolenie nam towarzyszyć. Moja matka w dalszym ciągu nie dała się uprosić, lecz widząc, że nas było trzy, pozwoliła nam pójść. Początkowo skierowałyśmy się ulicą wiodącą na cmentarz, obok którego znajduje się nieraz okruchy z drzewa. Tego dnia nic nie znalazłyśmy. Zeszłyśmy więc na wybrzeże, ciągnące się wzdłuż Gawy, i przybywszy do Starego Mostu (Pont-Vieux) zastanawiałyśmy się, czy należało pójść w górę czy też w dół rzeki. Zdecydowałyśmy się udać w kierunku dolnym, i biorąc drogę obok lasu, przybyłyśmy do Merlasse. Tam weszłyśmy na łąkę pana de Lafitte przez młyn du Lavy. Na skraju tej łąki raz jeden, prawie naprzeciw groty Massabielle, zatrzymałyśmy się nad kanałem młyna, obok którego co dopiero przyszłyśmy. Woda w kanale nie była głęboka, ponieważ młyn nie chodził, lecz była zimna. A co do mnie, obawiałam się tam wstąpić. Joanna Abadie i moja siostra, mniej bojaźliwe ode mnie, wzięły swoje saboty (trzewiczki) do ręki i przeszły strumień. Gdy znalazły się już po drugiej stronie wybrzeża, te figlarki (ces drôles) zaczęły krzyczeć na zimno i schylały się jedna ku drugiej, rozgrzewając nogi. To wszystko powiększało moją obawę i czułam, że jeśli wejdę do wody, astma powtórnie mnie chwyci. Wówczas poprosiłam Joannę Abadie, która była większa i silniejsza ode mnie, ażeby przybyła przenieść mię na swych barkach.

- Och! dalibóg, nie! - odpowiedziała Joanna - ty milutka moja nudziarko, jeśli ty nie możesz przejść, pozostań tam, gdzie jesteś.

Figlarki, uzbierawszy kilka kawałków drzewa pod grotą, oddaliły się brzegiem Gawy. Gdym została sama, wrzuciłam kilka kamieni w łożysko potoku, by po nich przejść. Lecz daremnie. Musiałam więc zdecydować się zzuć saboty i w bród przejść kanał, jak to uczyniły Joanna i moja siostra.

Zdejmując pierwszą pończochę, usłyszałam nagle wielki hałas, podobny do łoskotu burzy. Rozejrzałam się na prawo, na lewo, potem na drzewa przyrzeczne. Nic jednak nie poruszało się; sądziłam, iż uległam złudzeniu. Kończyłam więc ściąganie obuwia, gdy naraz dał się słyszeć nowy rumor, podobny do pierwszego. Wtedy ogarnęła mię trwoga i skierowałam się na prawo. Chciałam coś powiedzieć, lecz nie mogłam z siebie wydobyć słowa. I nie wiedząc co o tym sądzić, odwróciłam głowę od wybrzeża ciągnącego się tuż przy grocie. Gdy wtem zobaczyłam w jednym z otworów skalnych krzak, który spośród innych sam jeden tylko poruszał się jak gdyby pod naporem gwałtownego wiatru. Prawie w tej samej chwili wyszedł z wnętrza groty obłok koloru złotego; tuż przy nim stanęła u wejścia otworu, powyżej krzaka, Pani młoda i piękna, a przede wszystkim piękna, jakiej nigdy nie widziałam.

Skoro mię ujrzała, uśmiechnęła się do mnie i dała mi znak, bym postąpiła naprzód, jak gdyby ona była moją matką. Strach mię przeszedł i nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Przetarłam sobie oczy, przymknęłam je i znów je otworzyłam; lecz Pani pozostawała tam nadal, uśmiechając się do mnie i dając mi znak, że się nie mylę. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robiłam. Wzięłam swój różaniec z kieszeni i padłam na kolana. Pani pochwaliła mię znakiem głowy i ona sama przesuwała w swych palcach różaniec, który trzymała na prawym ramieniu. Skoro skończyłam różaniec i położyłam swą rękę na czole, moje ramię stało się jakby sparaliżowane. Trwało to do chwili, aż Pani przeżegnała się. Ja uczyniłam podobnie. Pani pozwoliła mi modlić się samej; Ona przesuwała pomiędzy swymi palcami ziarnka różańca, lecz nic nie mówiła. Dopiero pod koniec każdego dziesiątka wraz ze mną odmawiała: Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto.

Kiedy różaniec został już skończony, Pani powróciła do wnętrza skały, a obłok złoty zniknął wraz z Nią».

Było to rzadkością, że nie zatrzymywano jasnowidzącej, aby zapytać się jej o szczegóły portretu tajemniczej Pani. A oto, co ona odpowiedziała [na to pytanie]:

«Pani ma wygląd młodej dziewczyny 16- lub 17-letniej. Jest ubrana w suknię białą, ściągniętą w pasie niebieską wstęgą, spadającą wzdłuż sukni. Na głowie nosi welon również biały, pozwalający zaledwie dostrzec Jej włosy i zwieszający się z ramion aż poniżej sukni. Jej stopy bose, lekko zakryte fałdami sukni. Na każdej z nich błyszczy żółta róża. Na prawej ręce (ramieniu) trzyma różaniec z białych ziarnek, nizanych na złoty łańcuszek lśniący jak róże u stóp».

Bernadetka tak kończyła swoje opowiadanie:

«Z chwilą, gdy Pani zniknęła, Joanna Abadie i moja siostra powróciły do groty i znalazły mię klęczącą w tym samym miejscu, na którym mnie pozostawiły. Wyśmiały mnie, nazywając mię głuptaskiem i bigotką. Przy tym zaznaczyły, bym tak czy owak odeszła stąd razem z nimi. W tej chwili nie miałam najmniejszej trudności w przejściu potoku i czułam, że woda jest letnia, jakby w naczyniu stołowym.

- Wy nie miałyście dużej racji krzyczeć - mówię Joannie i Marii, wycierając nogi - woda w kanale bowiem nie jest tak zimna, jak wam się zdawało!

- Ty, Bernadetko, jesteś bardzo szczęśliwa, jeśli sądzisz, że woda w tym potoku nie jest zimna; na nas zrobiła ona zupełnie inne wrażenie.

Gałęzie i odłamki z drzewa, które moje towarzyszki przyniosły, zgromadziłyśmy w trzy wiązki; następnie wspięłyśmy się na stok Massabielle i ponownie kroczyłyśmy drogą obok lasu. Śpiesząc ku miastu zapytałam Joanny i Marii, czy one nic nie zauważyły w grocie.

- Nic - odpowiedziały. - A dlaczego stawiasz nam to pytanie?

- O, a więc nic - odpowiedziałam im obojętnie. - Jednak mimo to, zanim przybyłam do domu, zdradziłam mej siostrze Marii rzeczy niezwykłe, które mi się przydarzyły w Massabielle. Prosiłam ją tylko o zachowanie dyskrecji. W ciągu całego dnia obraz Pani pozostawał mi głęboko w pamięci. Wieczorem, odmawiając modlitwę rodzinną, posmutniałam i zaczęło mi się zbierać na płacz.

- Co tobie? - zapytała mię moja matka.

Maria pośpieszyła za mnie odpowiedzieć i ja byłam zmuszona udzielić wyjaśnień co do mojej niespodzianki w ciągu dnia.

- To są zwykłe przewidzenia - odpowiedziała mi moja matka - trzeba, żebyś te myśli wybiła sobie co prędzej z głowy, a przede wszystkim nie powracaj więcej do groty.

Udałyśmy się na spoczynek; lecz ja nie mogłam zasnąć. Postać Pani, tak dobra i tak wdzięczna, powracała mi nieustannie do głowy. Przypominało mi się to, co mi powiedziała moja matka; ja nie mogłam sądzić, bym została oszukana».

Oto co Bernadetka opowiedziała z tak wielką prostotą, że ci, co ją słuchali, nie omieszkali zadecydować: To dziecko powiedziało prawdę".

[O. Maksymilian M-a Kolbe]

[ 1 ] Zob. Pisma, 1169, przyp. 1.

[ 2 ] Jest to tłumaczenie (dokonane przez św. Maksymiliana i dyktowane stenotypiście) książki: J. B. Estrade, Les apparitions de Lourdes. Souvenirs intimes d`un témoin, Lourdes 1934, 1-3; wskazuje na to również dyrektywa samego Świętego.

[ 3 ] Tłumaczenie św. Maksymiliana z dzieła jw., s. 40-45.

[ 4 ] Bernadetka zawsze nazywała swoją siostrę Toinette (Antosia) i tak jest zapisana u burmistrza w Lourdes pod tym samym imieniem "Toinette". Później w rodzinie zmieniono to imię na "Maria". W tej książce zastosowana jest nazwa nowa - przyp. J. B. Estrade`a.