593g
Do Mugenzai no Sono
Maryja!
Drogie Dzieci!
Dopiero co opuścił nasz statek port singapurski i rozpędza się ku Kolombo. Rodzina chińska, o której przedtem pisałem, zaprosiła oprócz salezjanów i mnie do siebie. Przyjąłem zaproszenie. Z portu dwa auta przewiozły nas do przyjaciela tej rodziny, gdzie obdarzono nas lemoniadą, podaną wytwornie, po czym fotografia i nasi godpodarze wyszukali sobie mieszkanie w pierwszorzędnym hotelu, gdzie też zaproszono nas na obiad. Nie we wspólnej sali, ale w osobnym, ozdobniejszym pokoju. Tu po raz pierwszy spożyłem obiad chiński i wedle zwyczaju chińskiego. Potrawy podawano w małych naczyniach, a gospodarz, co nas zaprosił, dla zachęty własnymi patyczkami czy rodzajem łyżki, którymi sam jadł, wkładał nam kolejno potrawy ze wspólnego naczynia.
Przy jedzeniu też każdy z jedzących własnymi patyczkami czy ową niby-łyżką nabierał ze wspólnego naczynia.
Usługujący przy stole nie przejął się tym, że umaczał palce we wazie z zupą, ale zaraz wytarł palce w obrus stołu. Prawie że stawały w gardle tak podawane potrawy, ale przypomniałem sobie, co mi tłumaczył przedtem ojciec salezjanin, że Chińczycy w ten sposób co smaczniejsze kąski podają gościowi i że w podobny sposób gościł o. Wieczorka [ 1 ] Chińczyk trędowaty. Nie przeszkadzała wytworności stołu połatana serweta, a nawet w dwóch miejscach ozdobiona dziurami.
Podczas jedzenia przygrywała monotonna chińska muzyka, przerywana głośnymi uderzeniami z brzęczącego czy dźwięczącego instrumentu. Przyjęcie było bardzo serdeczne, po czym usadzili nas do samochodu i obwozili po Singapurze i okolicy. Do 40-50 km za miastem rozpędzono auto pomiędzy plantacjami kauczuku i rozłożystych palm. - Widoki przecudne. - Cześć Niepokalanej za wszystko. A i znaczek poprzedniego listu też oni sprawili. 5 VI - Jutro Kolombo. Morze tymczasem nadal falowało i pieniło się. Ale, dzięki Niepokalanej, nie czuję się źle, oprócz drobiazgów.
Z prośbą o modlitwę
br. Maksymilian M-a Kolbe
[ 1 ] Ks. Teodor Wieczorek SDB - zob. Pisma, 385, 386 i 453.