891

Kilka wspomnień o śp. o. Wenantym

Oryg.: rkps AN. Trzy karty: dwie dwustr., jedna jednostr. zapis.
[Nieszawa, ok. 22 X 1921] [ 1 ]

Nie miałem szczęścia długo przebywć z o. Wenantym, ale te kilka chwil, które przy nim spędziłem, niezatarte a błogie pozostawiły we mnie wrażenie.

Po raz pierwszy spotkałem się z nim we Lwowie, przy kamiennym stole ogrodu franciszkańskiego. Przyjechał on wtedy prosić o przyjęcie, czy też już po przyjęciu kandydować. Nie zapomnę nigdy skromności, jaka tchnęła z całej jego postaci. W świeckim ubraniu, w wieku około lat dwudziestu, trochę nieśmiały, w ruchach poważny, ale bez wymuszenia, w mowie raczej skąpy, ale roztropnie; spokój, uprzyjemniający obcowanie z nim, wskazywał, że jest on panem całkowitym siebie. Z Nauczycielskiego Seminarium przyszedł do klasztoru. Nie pomnę już szczegółów rozmowy, tylko ogólne dodatnie wrażenie spotkania pozostało mi na zawsze.

Po raz drugi zobaczyłem się z nim na Kalwarii [Pacławskiej] [ 2 ], a nawet ze dwa miesiące mogłem korzystać z jego świętego przykładu. Uważałem go za jednego z najlepszych, jeżeli nie najlepszego z kleryków, i nie bez przyczyny. Stwierdziłem bowiem, że owo pierwsze wrażenie, sprzed kilku lat u kamiennego stołu, nie było skutkiem chwilowej przyczyny, ale cnoty stałej a gruntownej.

Oto kilka faktów.

Poszliśmy na przechadzkę w stronę kaplicy św. Magdaleny. Tam wśród lasu, na leżącym siedząc drzewie, rozmawialiśmy o kwestiach, z którymi bez wątpienia był on dobrze zaznajomiony. Mimo to jednak wolał słuchać niż przodować w rozprawie. I czynił to mile i wdzięcznie, okazując swoje zainteresowanie.

Innym razem jeden z kleryków podniósł potrzebę gregoriańskiego śpiewu wedle przepisów Piusa X i odpowiedniego referatu w kółku kleryckim "Zelus Seraphicus" [ 3 ]. O. Wenanty podzielał jego zdanie, ale gdy przyszło do urzeczywistnienia tego zamiaru, wspomniany kleryk podjąć się tego nie chciał. O. Wenanty więc opracował referat po przyjeździe do Krakowa, a chociaż wyższy w studiach i zdolniejszy, dał ów odczyt pokornie owemu klerykowi dla oceny.

Gdyśmy szli się kąpać do rzeki, odchodził zawsze nieco na bok z nadzwyczajnej swej skromności. Cały układ i sposób działania tchnął tą cnotą.

Nieraz go zastawano na małym balkoniku, wysuniętym z klasztoru do kościoła, na modlitwie.

Na "Kamieniu" przed klasztorem zagrano w palanta. I on brał udział w tej grze, ale co uderzył palestrą piłkę, to nie trafił. Spokojnie jednak i z uśmiechem i tę niezdarność zniósł.

Na korytarzu widzę go idącego z owiniętą głową i pytam, co go boli. Spokojnie, słodko, jakby żadnego nie cierpiał bólu, wyjaśnił, że jest to zwyczajnie powtarzający się ból.

Nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne nadzwyczajnie wykonywał.

Kochał Zakon, pragnął gorąco, by dobrze się w nim działo i dlatego starał się o opiekę nad braćmi laikami, był ich magistrem i mówił o zachodzących brakach.

Lekarz polecił mu posilać się co 2 godziny, wypoczywać i przebywać na słońcu. Wykonywał to zlecenie, choć mu to niemało sprawiało przykrości. "Dla mnie jedzenie jest prawdziwą pokutą", rzekł mi, "ale wmuszam w siebie". Czasem też musiał pokarm oddać. Pragnąłby pielęgnować dalej dusze ukochanych nowicjuszy i być wszędzie obecny, a tu trzeba było przykuć się do łóżka. - Przy tym nie chcąc tracić ani chwilki czasu czytał choć w gorączce katechizm Soboru Trydenckiego twierdząc, że tam można wszystko tyczące wiary znaleźć; poprzednio też dla podołania pracy i lepszego jej wykonania nauczył się stenografii dla szybszego pisania kazań. Podręcznik do niej widziałem jeszcze na biurku.

Nie widziałem go nigdy w gniewie, a od Jego nowicjuszy słyszałem, że gdy czuł się zdenerwowanym, co w stanie gorączkowym zwykle się zdarza, zamiast wybuchać gniewem, tłumił go w sobie, aż na zewnątrz można było zauważyć, to jednak nie hamowało w nim energii. Sprężyście kierował powierzoną sobie trzódką i wymagał posłuszeństwa. - Gdy powrócił z Hanaczowa, by po krótkim pobycie jeszcze wyjechać w góry, zadzwonił na kleryka. Gdy ten nie zaraz nadszedł, rzekł mi z uśmiechem: "Może się odzwyczaili" i energicznie po raz drugi zadzwonił.

Posłuszeństwem swym chociaż nieraz trudnym [...] [ 4 ]. Gdy mu O. Prowincjał kazał objąć pieczę nad nowicjuszami, mimo nadwerężonego zdrowia, szczerze zabrał się do pracy, chociaż miał paść na tym posterunku. Gdy o. gwardian zapytywał go, czyby nie powiedział kazania lub Mszy św. zaśpiewał, chętnie przyjmował, chociaż czuł, że sił brakuje, a nawet raz podczas nowenny do św. Antoniego padł zemdlony. - Gdzie posłuszeństwo nie zdecydowało, lub ustawy wymagały własnego zdania, nie oglądając się na wzgląd ludzki, roztropnie lecz śmiało takowe okazywał (o. Alf[ons]).

Gorliwie starał się o dusz zbawienie. Chociaż słaby, co dzień spowiadał z godzinę, a czasem kilka godzin. - Lepiej mogłyby to opowiedzieć dusze, które do doskonałości prowadził: - "był dobrym spow[iednikiem]".

O grzesznikach nie zapominał, zakłada MI i pragnie zacząć publiczne odczyty, lecz śmierć przecina pasmo jego życia.

Kazania miewał proste, zrozumiałe dla wszystkich, chociaż celował w teologii.

Nie zrobił [ 5 ] przykrości, roztrzepania, nieposłuszeństwa; nie palił, nie pił, nie pysznił się.

[O. Maksymilian M-a Kolbe]

[ 1 ] W liście do o. Alfonsa z 22 X 1921 św. Maksymilian potwierdza swój zamiar napisania biografii o. Wenantego i zbierania wiadomości o jego życiu.

[ 2 ] Do Kalwarii Pacławskiej klerycy franciszkańscy jeździli na wakacje. W r. 1912 br. Maksymilian, który wówczas był dopiero po szkole średniej, spotkał tam br. Wenantego jako studenta teologii.

[ 3 ] W 1910 r. klerycy franciszkańscy w Krakowie zorganizowali kółko samokształceniowe, którego celem było zapoznawać swych członków z tradycją franciszkańską. W roku następnym przeobraziło się ono w stowarzyszenie pod nazwą "Zelus Seraphicus", do którego należał też św. Maksymilian i brał udział w jego posiedzeniach (przez krótki czas - we wrześniu i październiku 1912 r. przed wyjazdem do Rzymu).

[ 4 ] Wyraz nieczytelny.

[ 5 ] W oryginale wyrazy podkreślone dwukrotnie.