868J
[Pamiętnik J Mango]
Oryg.: rkps, Muzeum św. Maksymiliana w Nagasaki. - Fotokop.: AN.
W wydaniu 2007-2008 Pism, w części II, numery 868A do 868U są pod jednym numerem 868, pt. "Pamiętnik 14 I 1930 - 30 IX 1933".
Mango
Pociąg wdzierał się coraz głębiej w górzyste okolice kontynentu indyjskiego. Gorąco dopieka. Trzeba by coś zjeść, a raczej wypić. W wagonie restauracyjnym drogo, więc jak zwykle nieco owoców i chleba i - po głodzie razem z pragnieniem. Na stacjach widzę jakieś owoce podobne do świeżych fig, ale większe jeszcze, a chłopcy roznoszący krzyczą "manga". Nie miałem pojęcia, co to jest. Pytam się hinduskiego towarzysza podróży, czy to figi. Zaprzeczył jednak. Dałem mu więc nieco grosza, by mi kupił tych owoców. Kupił cztery. A teraz proszę, by zaczął jeść, bo nie wiem, jak się do tego zabrać. Odkroiwszy więc od strony ogonka, przyłożył tam usta, począł naciskać boki owocu tak, że ssał zawartość. Wówczas i ja go zacząłem naśladować.
Tymczasem z drugiej strony owocu też tryskała ciecz owocu na jego ręce i książkę. Gdy to zauważył, poszedł myć ręce, a siedzący wówczas naprzeciw Hindus-muzułmanin zauważył, że ten sposób nie był "formalny", że więc trzeba było z drugiej strony owocu otworzyć. I ja też zauważyłem spore skutki owej nieformalności na rękach i ławce, lecz już było za późno.
Tymczasem zaczęło mi się robić niedobrze. Boleści jakieś. I to w sam raz niedaleko okolicy, gdzie stale grasują choroby zakaźne. Podejrzliwie więc spoglądałem już na dwa pozostałe "manga" i ani myślałem "formalnie" czy "nieformalnie" się zabierać. Na jednej ze stacji sporo małp kręciło się po peronie spoglądając błagalnie w okna wagonu; obdarzyłem je "mangiem". I dorwawszy się na jednej ze stacji do gorącej kawy, wypiłem tak dużo, dużo, że aż boleści ustały.
A pociąg wciąż zagłębiał się w ląd indyjski.